Aktualności

30.09.2023

Recenzje Solo Dance Contest - Hanna Raszewska-Kursa

fot. Maciej Moskwa
Transformacje i poszukiwania. O pierwszym dniu Solo Dance Contest 2023
 
Do udziału w tegorocznym Solo Dance Contest zgłoszono prawie sto pięćdziesiąt prac z ponad czterdziestu krajów. W preselekcji Klub Żak wyłonił dwadzieścia etiud, z których pięć zostało pokazanych publiczności w poniedziałek 4 września. Do czwartku włącznie zostaną zaprezentowane wszystkie, a w piątek – te, które jury w składzie: Johanna Ikola, Edyta Kozak i Andreas Constantinou wskaże jako warte ścisłego finału.
 
Wieczór otworzyła Carolina Avellaneda z pracą „Broke”, w której przeprowadza proces wyzwalania się z czegoś, metaforycznego zrzucania skóry, którą reprezentuje obszerna szara bluzka. Ruchowi towarzyszy warstwa akustyczna oparta na szelestach i chrzęstach, dźwiękach prucia i odrywania. Co ważne, bardzo długo nie widzimy twarzy tancerki, zasłoniętej długimi, ciemnymi włosami, którymi operuje jak elementem kokonu, z którego się wydobywa. Jego główną częścią jest jednak wspomniana bluzka, przesuwająca się po ciele, pomysłowo motana na nim i rozmotywana, to osuwająca się, to wracająca na miejsce. Pozbywanie się nieaktualnej już warstwy siebie jest jednak nieuniknione i w końcu oczywiście następuje. Miejsce zrzuconej wylinki zajmuje nowe okrycie, granatowy żakiet, od początku czekający na swoją kolej na wieszaku w rogu sceny. Kiedyś zapewne i on będzie musiał zostać porzucony.
 
Następne solo – „In The Inside” – było znacznie bardziej ascetyczne. Odbayar Batsuuri, ubrany tak, by wyeksponować jak najwięcej ciała, zajmuje głównie centralną część sceny. W choreografii dominują szerokie, jakby pływackie, gesty rąk i spowolnione kopnięcia, sprawiające wrażenie powietrznych kroków celujących w odległe przestrzenie, częste jest też cofanie się. Wszystko to sugeruje chęć przemierzenia jakiejś drogi, dalekiej od obecnego miejsca pobytu. To wrażenie pogłębia głęboki, dudniący dźwięk, stopniowo przechodzący w szybki stukot pociągowych kół. Gdy przekształca się w samodzielny, wyabstrahowany bit, a potem w klasykę Beethovena, zmienia się też charakter poruszeń. Nie tracą dramatyzmu, ale stają się bardziej introwertyczne, wsobne, jakby ciało zasysało ruch, aż do zaniku i zatrzymania. Być może to znaczy, że prawdziwie uciec można tylko w jednym kierunku: do własnego wnętrza.
 
W „It's Hard to Kiss a Girl When She's Always Crying” Małgorzaty Kowalczyk wrócił temat wyzwalania się, ale inaczej niż „Broke”, skupione na aspektach psychologicznych jako takich, solo Kowalczyk ma wyraźny profil feministyczny. Przy akompaniamencie lirycznej pieśni z kobiecym wokalem tancerka w cielistej bieliźnie próbuje uwolnić się od czarnej tiulowej spódnicy umieszczonej na szyi. Materiał krępuje ruchy, ogranicza pole widzenia, wchodzi do ust i nosa, utrudniając oddychanie; na wiele sposobów wywołuje niewygodę. Jest też w swoim umiejscowieniu bardzo nieorganiczny i nieco absurdalny – jak stereotypowe wymogi stawiane kobiecej ekspresji, których spódnica jest metaforą. Co cenne w etiudzie, nie ma tu sugestii, że „wystarczy” (co samo już jest trudne) odrzucić społeczne oczekiwania. Gdy się to zrobi, trzeba ukształtować drogi życiowe po swojemu, a to kolejne, wcale niemałe, wyzwanie.
 
Z innymi wyzwaniami (choć nie tak dookreślonymi) mierzy się Halyna-Oksana Shchupak w premierowej pracy „Volf Heart” stworzonej wspólnie z Rainerem Behrem. Od początku wyczuwalna jest atmosfera zagrożenia. Wysoka, jasnowłosa tancerka w czarnej, długiej sukience uruchamia przede wszystkim górną część giętkiego korpusu i ręce. W repetycyjnych ruchach wyrzuca je dynamicznie – może błagalnie? – w górę, z dużą siłą sięga nimi w przód, w dal, by po chwili w samoobjęciach chronić przed czymś kruche ciało, twarz, brzuch. Osłania się przed zagrażającym jej niebezpieczeństwem, ale nie ucieka przed nim. Wydaje się, że tak naprawdę walczy nie z już obecnym zagrożeniem, a ze swoim strachem przed czymś, co dopiero może nadejść. Z tego zmagania w pewnym momencie udaje jej się wywikłać, a miejsce obawy zajmuje gotowość do zmierzenia się z grozą i odwaga.
Ostatnie solo wyrwało salę z liryczno-dramatycznego nastroju wcześniejszych prac. „In my shoes” Jovany Zajkovej to wibrujący poczuciem humoru choreograficzno-werbalny stand-up. Punktem wyjścia jest obsesyjna potrzeba porządku, przejawiająca się w fiksacji na punkcie schludnego ustawiania butów w konkretnej pozycji. Neurotyczne obawy przed nieszczęściami, jakie może wywołać „zła” pozycja nie są jednak centrum sola, a pretekstem do gorzko-komicznej opowieści o życiu w świecie niechętnie zezwalającym na bycie boso. Przykuwa uwagę wyrazista mimika, wyjątkowo szybkie przechodzenie z pozycji kucznych do stania i z powrotem oraz nieoczywiste operowanie rękami i nogami tak, by przechwytywały swoje funkcje i nieswoje buty. Mocną stroną pracy była też udana proporcja szczerego zaangażowania i ironicznego dystansu, co pozwoliło uniknąć wielu pułapek, w jakie można wpaść, decydując się na komedię.
 
Przedstawiłam punkty programu w takiej kolejności, w jakiej były prezentowane, żeby poprzez konstrukcję tekstu oddać dramaturgię wieczoru. Gdybym miała przyjąć porządek spójny z moim osobistym typowaniem programu piątkowego, to zaczęłabym od Jovany Zajkovej. W moim odczuciu jest bardzo dobrą kandydatką do finału.
 
 
 
 
Trudne emocje i chwila oddechu. O drugim dniu Solo Dance Contest 2023
 
Drugi dzień Solo Dance Contest 2023 kontynuował atmosferę programu poniedziałkowego i w podobny sposób skupiony był przede wszystkim na wewnętrznych przeżyciach wyrażanych tańcem. Tym razem mniej widzieliśmy jednak metaforyzowania stanów psychicznych, a więcej prób wyrażenia uczuć wywoływanych konkretnymi sytuacjami lub zdarzeniami.
 
Lena Árvay-Vass w premierze „Imago” operuje ciałem tak, by stworzyć iluzję, że niektóre członki poruszają się niezależnie od jej woli, a ich zaistnienie bywa dla niej zaskoczeniem. Nerwowa muzyka, kojarząca się z owadzim bzyczeniem, podkreśla insektalny charakter ruchu i pomaga w interpretacji niektórych kształtów jako czułek, ogona czy skrzydełek. Solo jest intensywnie i starannie wytańczone: tancerka dba o czystość linii, skutecznie kontroluje mięśnie tam, gdzie trzeba, i swobodnie rozluźnia, by realnie wypaść z równowagi tam, gdzie kontrola byłaby nadmiarem. Twarz wyraża silne skupienie, wzrok poszukuje czegoś. Chyba nie znajduje, bo praca ma konstrukcję klamry: kończy się prawie tą samą splątaną pozycją, którą się zaczęła. A może to właśnie znak, że dokonało się, co było planowane, tylko że w imago – dojrzałym osobniku – zostaje z okresu bycia poczwarką więcej niż może się zdawać?
 
Jako drugi zatańczył Marco Cappa Spina. „About my Freedom” (chor.: Francesca Ginepro) rozgrywa się w silnym napięciu między dwiema jakościami ruchowymi. Organiczna miękkość przepływająca przez znakomicie wytrenowane i świadome ciało kontrastuje z brutalną siłą, z jaką raz po raz zaciskają się pięści. Swobodnie realizując długie, spokojne, ale często gwałtownie finalizowane frazy, tancerz ogląda dłonie, jakby nie chciał się z ich zachowaniem pogodzić, ale jakby było ono konieczne. Może gniew jest zbyt silny? Może to gest nie ataku, a samoobrony? Napięcie znajduje ujście w szamotaninie – starciu z samym sobą pod koniec etiudy, ale potrzeba miękkości wciąż wzywa: dłonie „same z siebie” głaszczą włosy tancerza i tulą się do jego skóry. Niespokojną muzykę przeplata mechaniczne odliczanie cyfr 1-4, co stanowi kolejny z kontrastów, na których opiera się struktura pracy.
 
Daria Koval otwiera „Resistance Movement” (chor.: Maciej Kuźmiński) skromnie: stoi w głębi sceny w dżinsach, swetrze, pod pachą ma ciemny tobołek. Szybko okazuje się on spódnicą (ozdobioną jasnym, może tradycyjnym wzorem), którą tancerka nakłada, porzucając resztę odzieży, zostając topless i z czerwonymi koralami na szyi. Jak mówi później, w słyszalnej z offu przejmującej wypowiedzi, podczas tańca czuje się najbardziej połączona z Ukrainą, którą musiała opuścić. Pozwala nam przyglądać się temu intymnemu stanowi, gdy zarazem bezbronna i nieustępliwa powtarza gesty oporu: unosi pięści, pokazuje „stop” otwartą dłonią. W zapętlonych półobrotach spódnica wiruje, ukazując czerwoną podszewkę. Czerwoną jak krew, którą mają na rękach ci, którzy rozpętali wojnę, ale i czerwoną jak słuszny gniew, który wojnie się przeciwstawia i każe o niej wciąż pamiętać, bez zgody na przemilczanie zbrodni.
Również wojenną tematykę porusza Jakub Dykta w „(Un)Forgettable”, inspirowanym „Medalionami” Zofii Nałkowskiej. Pozycja tyłem do nas, szara koszula i czapka, noszące znamiona militarnego kroju, drżenie całego ciała prowadzące do strząśnięcia kostiumu, nadgarstki spętane niewidzialnymi kajdanami – znaki sceniczne sygnalizują scenę egzekucji. Następują po niej harmonijne sekwencje taneczne, pozwalające podziwiać niebywale sprawnego tancerza o szerokich zakresach i bardzo elastycznym ciele, przepełnione jednak smutkiem i emanujące pustką. Miejsce tych uczuć ostatecznie zajmuje zdecydowanie. Jako jedno z niewielu solo to posługuje się (nieco nazbyt dosłownymi) środkami pantomimicznymi. Zakładanie na siebie z powrotem – niematerialnego już – munduru kreuje obraz formowania się wojska, którego materialna broń nie będzie mogła powstrzymać.
 
Premierowe „Swimming Bones in my Liquid Flesh” operowało w innej estetyce niż pozostałe prace. Katarzyna Niżnik eksploruje sam ruch i bawi się nim. Tańczy powoli, jakby z zadowoleniem smakowała każde wydłużenie mięśnia, drgnięcie powięzi, rotowanie stawu. Długie, powolne sekwencje suną przez jej rozpostarte szeroko ciało, aż ruch wypływa na zewnątrz – takie powstaje wrażenie, gdy tancerka wydycha powietrze i nadstawia dłonie, jakby chwytała balonik, który tą drogą wydostał się. Wtłacza go w siebie z powrotem i znów wypycha, chwyta, goni, lekko odbija. Niewidoczny balonik rośnie, kurczy się!, ogromnieje!, ponownie wnika w ciało tancerki i podróżuje po jego wnętrzu. Ta przetacza go pod skórą ze spokojem, ale i z beztroską radością. Potrząsa miednicą, by go ożywić, przesuwa wzdłuż kręgosłupa, owija sobą, tocząc się po podłodze. Trochę sama jest tym balonem i trochę sama jest tańcem.
 
Tego wieczoru najmocniejszy był w moim odczuciu właśnie ostatni punkt programu. Solo Niżnik urzekło mnie pozwoleniem sobie na czystą radość ruchu, na niewinną i bezinteresowną zabawę, która jest rzadkim, a bardzo potrzebnym wytchnieniem w świecie wymagającym ciągłej produkcji sensów i znaczeń. Jednocześnie dużą sztuką jest stworzyć pracę, która znaczeń nie niosąc, nie stanie się hermetyczna. Tancerka, kierując uwagę do swojego wnętrza, nie traciła kontaktu z widownią. Można było odnieść wrażenie, że zachęca nas, byśmy sprawdzili, czy w naszych ciałach też nie ostały się baloniki – potencjalne rekwizyty krótkich sesji ćwiczących w radości.
 
 
 
 
Pytania, manifesty, poezja. O trzecim dniu Solo Dance Contest 2023
 
Mimo że trzeciego dnia Solo Dance Contest 2023 pokazano tylko cztery prace, był to wieczór bardzo zróżnicowany. Prezentowane etiudy były wyjątkowo niejednoznaczne, zmuszały do silniejszej koncentracji i zapraszały do wielorakich interpretacji.
 
Sakshi Jain w „Any Colour You Like” ukazuje świat przytłaczający możliwościami. Do wyboru jest tyle, że próby sprawdzenia wszystkiego tylko oddalają od podjęcia decyzji. Pierwszy wybór dotyczy miejsca (co może wiązać się z biografią artystki, która swego czasu przeniosła się z Indii do Europy). Tancerka ma do dyspozycji dwa pola ograniczone niebieską taśmą i całą podłogę poza nimi. Dość szybko wybiera przestrzeń największą i przy tym pozostaje. Dużo trudniejsze jest pytanie, czym kolejne miejsca wypełniać. Jain robi przegląd sportów: przysiady, biegi, gimnastyka, elementy jogi, różnego rodzaju pozycje gotowości. Sztuki walki, pływanie, wirowanie, wspinaczka, ciągnięcie liny. Początkowo ruch jest mechaniczny i sprężysty zarazem, później nabiera miękkości, szerokich zakresów i długich linii, by wkrótce znów zesztywnieć. I znów zmięknąć… Okazuje się, że przykładanie zbyt wiele uwagi do szacowania możliwości i zbyt staranne testowanie ich może spowodować paraliż decyzyjny, a w konsekwencji wszelkie wybory stają się jeszcze trudniejsze.
 
Marcela Haładuda w premierze „(Nie)Miraż” sięga po odważny zabieg: dość długo jest niewidoczna. Zanurzona w jasnej elastycznej materii rozciąga ją szeroko, tworząc płynnie zmieniającą się bryłę. Czasem od środka przyciska twarz do materiału, który odbija kształt, przez co obiekt nabiera znamion ogromnego embrionu. Gdy w końcu tancerka opuszcza miękką, ale chyba nieprzyjazną kapsułę, jej zadowolenie szybko ustępuje zniecierpliwieniu kolejnymi ograniczeniami: taśma przyklejona na ciele, czepek. Zaczyna się z nimi rozprawiać, lecz finalnie wychodzi na to, że możliwość tak szybkiego dokonania realnej przemiany jest raczej złudzeniem. Mimo zgody z tą gorzką obserwacją nie mogę powiedzieć, żeby praca oparta na tak skąpej dramaturgii mnie przekonywała. Uważam ją jednak za ważny krok w twórczości Haładudy. W jej „Pamięci drzewa” (wyróżnienie SDC 2021) ekspozycja techniki przytłaczała przekaz, a „Wewnątrz czerwieni” (3. miejsce w Warszawskim Konkursie Choreograficznym 2022) raziło mnie nadmiarem dosłowności. W „(Nie)Mirażu” choreografka nie boi się podejmować ryzyka, ani strukturalnego, ani estetycznego. Jest to cenne jako droga do nowych, mniej oczywistych rozwiązań.
 
Fabienne Deesker w premierze „Icarian Youth” (chor.: Brian Scalini) poznajemy w chwili, gdy wyszła z imprezy – chyba tyko na chwilę, by przewietrzyć głowę. W połyskującym ciemnoniebieskim kombinezonie z oryginalnym dekoltem wpatruje się w przestrzeń, a z dali dobiegają stłumione odgłosy dobrej zabawy. Im głębiej tancerka zatapia się w myślach, tym cichszy jest gwar i śmiech. Z małych, sztywnych gestów przechodzi do płynnych, szerszych sekwencji, oszczędnych choreograficznie, ale nasyconych subtelnością tanecznego wykonania i delikatnością wyrazu. Zaczyna dostrzegać zachwycające rzeczy, które próbuje pochwycić, by w końcu skupić się na jednej, przynoszącej wyjątkową radość. Zbyt zachłanne czerpanie wywołuje jednak przesyt. Wraca kanciasty ruch wyniesiony z imprezy. Tancerka pada, ale w przeciwieństwie do przywołanego tytułem Ikara – podnosi się. Nadzieja, wybrzmiewająca w ostatniej scenie, pozwala poczuć ulgę po intensywnej podróży przez alienację, napięcie rosnącego zaangażowania i porażkę. Najwyraźniej było to dopiero pierwsze podejście.
 
Ostatnia praca wieczoru, „Like A Hat, Pelvis, Craft Tissue, Shaking, Cold” Gyueun Jung, ma strukturę eksperymentalnego wiersza, zarówno na poziomie choreografii, jak i słyszalnego z offu tekstu, czytanego spokojnym, delikatnym głosem. Śledzenie zdania po zdaniu nie jest tu trafną strategią, bo tekst nie ma zwartej, linearnej struktury – jest kalejdoskopem punktów zaczepienia dla naszej wyobraźni. Mowa o względności kierunków, zależnych od punktu patrzenia na nie, o niewiadomym czymś niezbędnym do życia, o narządach zmysłów, inskrypcjach ciała – kolorze skóry czy wieku – i wielu innych rzeczach, w tym poetycko absurdalnych, jak przebywanie w cudzym kapeluszu. Taniec nie ilustruje treści, a nakłada na nie nowe niewiadome. Zbudowany na precyzyjnie wyizolowanych ruchach z rozmachem wypełnia przestrzeń bardzo i szybko się zmienia. Jednocześnie zawiera wiele zatrzymań, jakby chciał dać nam szansę nadążyć za ruchomym krajobrazem wieloznacznych słów i skojarzeń. Tę podróż kończę pełna intrygujących obrazów i odświeżona.
Z dzisiejszych prezentacji w finale chętnie zobaczyłabym „Any Colour You Like”. Moją uwagę przyciąga tu oryginalny język ruchowy, sprawiający wrażenie wypracowanego konkretnie na potrzeby tej etiudy, a także umiejętność wykreowania spójnego, wciągającego świata scenicznego przy użyciu skromnych środków. Do kwalifikacji finałowej brałabym pod uwagę też „Icarian Youth”. Choć jest to praca nieco enigmatyczna i nie wszystkie obietnice zawarte w zapowiedzi zostają spełnione, to jest tu jakaś świeżość i odwaga twórcza, a charakterystyczna osobowość sceniczna tancerki silnie wyodrębnia to solo z tegorocznych propozycji.
 
 
 
Relacje tańca z muzyką i tańca z tańcem oraz pytania bez odpowiedzi. O czwartym dniu Solo Dance Contest 2023
 
Czwarty dzień Solo Dance Contest 2023 przyniósł sześć etiud. Aż trzy z nich opierały się na bardzo ścisłej współpracy tańca i muzyki, która nie była tylko akompaniamentem ani nawet współtworzyłem, ale pełnoprawną partnerką sceniczną.
 
Daniel Navarro Lorenzo w „A Fragile Geography: Places” operuje relacją tańca i warstwy akustycznej jako polem rozgrywki między sprzecznymi siłami; polem wypełnionym energią oporu i agresji. Rytmiczny dźwięk jakiegoś złożonego, głośnego mechanizmu, mogącego kojarzyć się z fabryczną aparaturą kontrastuje z miękkim, pulsacyjnym ruchem, przepuszczanym przez sprężyste mięśnie i elastyczne stawy. Tancerz w silnych emocjach krąży po scenie, jest zdesperowany, czasem kieruje agresję do siebie samego: odpycha ręką podbródek, uderza się w klatkę piersiową, cofa się, unikając własnego ciosu. Potem, wraz z przeobrażeniem dźwięku – gdy mechanizm zostaje zastąpiony innym, prostszym, ale coraz szybszym i głośniejszym – zmienia strategię. Realizuje powtarzalne sekwencje, niejako wpasowując się w automatyczne tryby hałasu, ale nie w celu poddania się, a w celu pokonania mechanicznego świata jego własną bronią. Walka nie domyka się, nie kończy jej rozstrzygnięcie. I dobrze, to pozostawia choć trochę nadziei, że opór ma sens.
 
Laura Volpe w „Stabat Mater” (chor. Nicolò Abbattista i Christian Consalvo) mierzy się z tematem żałoby. Solo rozgrywa się w dwóch rzeczywistościach muzycznych. Liturgiczny śpiew tworzy przestrzeń na przeżywanie smutku, a chaotyczna muzyka elektroniczna co jakiś czas wdziera się weń tak, jak codzienność przerywa wspominanie zmarłych. Tancerka wówczas wije się, jakby wyrwana z kontemplacji nie mogła znaleźć kształtu ciała i umysłu potrzebnych do zwykłego funkcjonowania. Atutem pracy jest głęboko przemyślany ruch, w tym przejmujący motyw opadania na ziemię i podnoszenia się, często w drżący, niepewny sposób. Dłońmi tancerka rysuje coś w powietrzu, może kształty opłakiwanej osoby, zarys jej ciała. Gładzi też własną skórę, zdumiona, że sama nadal, mimo cierpienia, żyje. Nieobecne spojrzenie sugestywnie przekazuje żal i niedowierzanie zarazem. Solo jest mocną propozycją, ale byłoby jeszcze mocniejsze, gdyby nie wikłać go w konteksty religijne i zostać przy wystarczająco przecież emocjonalnym temacie straty na ziemskim gruncie.
 
Lorenzo Rispolano w „Wandeln” jest w pewnym sensie napędzany muzyką. Gdy ta gra, jego taniec rozwija się bez przeszkód, splatając i rozplatając subtelne wzory z płynnie poruszającego się ciała. Gdy jednak co jakiś czas dźwięk rozstraja się i milknie, następuje dezorientacja i konieczność zaczęcia na nowo, gdy muzyka powróci. Z kolei zbytnie przybranie przez muzykę na sile powala tancerza na podłogę. Jest to relacja jakoś opresyjna, ale jednocześnie nie czuć w niej dramatyzmu. Może bohater karmi się właśnie niewiadomą, tym, że nie może przewidzieć, po jakim czasie tym razem muzyka odbierze mu swoją obecność? A może oglądamy nie duet tańca i muzyki, a trio, w którym trzecią postacią jest światło? Odpowiednikiem ciszy i przerwanego tańca byłaby wówczas ciemność – i faktycznie, w końcu i ona zostaje wprzęgnięta w tkanie tego tajemniczego, interesująco niedopowiedzianego obrazu wędrówki po niewiadomym.
 
„Choreografia czerpie inspirację z głębokich wspomnień tancerki, które krążą wokół umysłowo niepełnosprawnej siostrzenicy, dotkniętej poważnymi ograniczeniami” – tak zaczyna się opis „Wendy” Laury Toth. Niezależnie od walorów artystycznych sola ta kwestia jest dla mnie pewną blokadą i utrudnia mi odbiór. W kontekście sztuki dyskusja o sytuacji osób z niepełnosprawnościami w ostatnich latach nasiliła się i zaczęła uwrażliwiać na dawniej niedostrzegane perspektywy. Jednym z wątków tej debaty jest zgłaszany przez część OzN postulat, by ostrożnie podchodzić do chęci inspirowania się nimi, a tym bardziej naśladowania ich na scenie, i nie podążać za takimi impulsami. I choć jestem pewna, że artystka miała wyłącznie dobre intencje, obserwacja jej etiudy (zwłaszcza gdy ruchem świetnie wytrenowanego ciała odtwarza ruch OzN) była dla mnie problematyczna. Solo o potrzebie ucieczki od rzeczywistości w świat marzeń dałoby się zrealizować bez zakotwiczania w tak delikatnej tematyce w sposób, jaki dla wielu z tych, których bezpośrednio dotyczy, jest bolesny.
 
W „Aftermath” Nimrod Poles w czarnym kostiumie (koszulka, spodnie, sztywna spódnica) wyraziście odcina się od bieli tła. Ruch jest klarowny i precyzyjny; początkowo zbudowany głównie na liniach prostych ma wręcz cechy „semaforyczne”. Jakości te są spójne z koniecznością zorganizowanego działania i surowych, pozbawionych ozdobników komunikatów w sytuacji katastrofy. Tę przywołuje tekst z offu przypominający policyjną rozmowę przez krótkofalówki. Są to fragmenty prawdziwych nagrań z amerykańskich wież kontroli lotów z 11.09.2001, ale solo nie odwołuje się do konkretnego kontekstu zamachu. Uniwersalizuje temat doświadczania tragedii i prób uporania się z nim. Gdy nagrania zastępuje muzyka, taniec mięknie; dużo w nim delikatności, ale i nagłych zwrotów, szarpnięć, przytupów. Czasem widać wysiłek, czasem nadaktywność – jak wtedy, gdy o trzeba walczyć z rozpaczą lub gdy trzeba zagłuszyć działaniem nadmiar myśli; są też mikroruchy, chwile bycia-w-sobie bez kontaktu ze światem. Solo nie podsuwa prostych rozwiązań; właściwie mówi, że ich nie ma, a jedyne co można, to być w swoich emocjach i dawać im wybrzmieć.
 
„Pink Lady” Rosalie Wanki składa się z dwóch wyraźnie oddzielonych części. Pierwsza to autoportret widowiskowo wytańczony przy użycia słownika i składni pochodzących z dwóch języków: contemporary i tanga. Tancerka prezentuje wyszlifowane umiejętności techniczne, porusza się z wdziękiem, nieco flirciarsko, ale i z poczuciem humoru. Są tu momenty dość odkrywcze, jak drobne i zwrotne kroki wykonywane w pozycji „mostka”, tj. w oparciu na dłoniach i stopach z plecami zwróconymi do podłogi i twarzą do widowni. Wszystko to jest dla nas, twarz, makijaż, wygięcie, tangowe buty, schludne szare spodnie, biała bluzka, perfekcyjnie upięta fryzura. W drugiej, znacznie krótszej, odsłonie tancerka jakby zapomina o nas. Porzuciwszy buty, spodnie, klamrę do włosów, odsłoniwszy piersi, zanurza się w swoich myślach, i tylko poprzez taniec mamy dostęp do pejzażu jej wewnętrznych przeżyć. Daje poznać swoją wrażliwość i niepewność, którą na pewno nosi w sobie i podczas tanga, ale niekoniecznie wtedy chce eksponować.
 
Jestem w o tyle łatwiejszej sytuacji niż jury, że nie krepują mnie ograniczenia regulaminowe, określające łączną liczbę prac prezentowanych w finale (sześć). Do gali, bez przejmowania się matematyką, z osób tańczących w czwartek zostałby przeze mnie zaproszony Nimrod Poles, co wykształciłoby z moich wyborów grono pięcioosobowe. Tymczasem skład finałowej szóstki już znamy i pozostaje już tylko czekać na nagrodę publiczności i jurorski werdykt przydzielający miejsca na podium.
 
 
Ruch, osobowość i wyjście poza siebie. O finale Solo Dance Contest 2023
 
I tak oto zakończył się Solo Dance Contest 2023. Minęły cztery dni, zaprezentowano dwadzieścia prac, spędzono godziny na rozmawianiu o tańcu i choreografii, trochę też napisano i wiele przemyślano. Werdyktem jury (Edyta Kozak, Johanna Ikola i Andreas Constantinou) do finału weszły prace mające przynajmniej jedną z trzech zalet: wyjątkowo ciekawy ruch („Aftermath”, „Imago”, „In My Shoes”), szczególnie wyrazista osobowość sceniczna („Icarian Youth”, „In My Shoes”, „Volf Heart”), wyjście z tematyką poza sam świat wewnętrznych przeżyć („Aftermath”, „Icarian Youth”, „Resistance Movement”). Wspólnym mianownikiem nagrodzonych etiud jest zaś chyba postawienie na nawiązanie głębokiej relacji z publicznością i skupienie nie na prezentacji obrazu, zdarzenia czy procesu, a na jak najmocniejszym i najtrwalszym wciągnięciu widowni w swój wewnętrzny świat.
Przyporządkowanie nagród jurorskich i decyzję publiczności już znamy, ja zaś przypomnę, co w trakcie konkursu pisałam o tych, których nazwiska widnieją na podium. Zacznę jednak od tych, którzy choć na nim nie stanęli, to mogą pochwalić się wejściem do ścisłego finału.
 
Finał: Fabienne Deesker „Icarian Youth” (chor.: Brian Scalini)
„Zaczyna dostrzegać zachwycające rzeczy, które próbuje pochwycić, by w końcu skupić się na jednej, przynoszącej wyjątkową radość. Zbyt zachłanne czerpanie wywołuje jednak przesyt. […] Tancerka pada, ale w przeciwieństwie do przywołanego tytułem Ikara – podnosi się. Nadzieja, wybrzmiewająca w ostatniej scenie, pozwala poczuć ulgę po intensywnej podróży przez alienację, napięcie rosnącego zaangażowania i porażkę. Najwyraźniej było to dopiero pierwsze podejście.”
 
Finał: Nimrod Poles „Aftermath”
„Jakości [ruchowe] są spójne z koniecznością zorganizowanego działania i surowych, pozbawionych ozdobników komunikatów w sytuacji katastrofy. Tę przywołuje tekst z offu przypominający policyjną rozmowę przez krótkofalówki. Są to fragmenty prawdziwych nagrań z amerykańskich wież kontroli lotów z 11.09.2001, ale solo nie odwołuje się do konkretnego kontekstu zamachu. Uniwersalizuje temat doświadczania tragedii i prób uporania się z nim. […] Nie podsuwa prostych rozwiązań; właściwie mówi, że ich nie ma […].”
 
Finał: Jovana Zajkova „In My Shoes”
„…to wibrujący poczuciem humoru choreograficzno-werbalny stand-up. […] Przykuwa uwagę wyrazista mimika, wyjątkowo szybkie przechodzenie z pozycji kucznych do stania i z powrotem oraz nieoczywiste operowanie rękami i nogami tak, by przechwytywały swoje funkcje i nieswoje buty. Mocną stroną pracy była też udana proporcja szczerego zaangażowania i ironicznego dystansu, co pozwoliło uniknąć wielu pułapek, w jakie można wpaść, decydując się na komedię.”
 
III nagroda jury (750 euro): Lena Arvay-Vass „Imago”
„Solo jest intensywnie i starannie wytańczone: tancerka dba o czystość linii, skutecznie kontroluje mięśnie tam, gdzie trzeba, i swobodnie rozluźnia, by realnie wypaść z równowagi tam, gdzie kontrola byłaby nadmiarem. Twarz wyraża silne skupienie, wzrok poszukuje czegoś. Chyba nie znajduje, bo praca ma konstrukcję klamry: kończy się prawie tą samą splątaną pozycją, którą się zaczęła. A może to właśnie znak, że dokonało się, co było planowane […]?”
 
II nagroda jury (750 euro): Halyna Shchupak „Volf Heart” (chor. z Rainerem Behrem)
„Od początku wyczuwalna jest atmosfera zagrożenia. Wysoka, jasnowłosa tancerka w czarnej, długiej sukience […]. Osłania się przed zagrażającym jej niebezpieczeństwem, ale nie ucieka przed nim. Wydaje się, że tak naprawdę walczy nie z już obecnym zagrożeniem, a ze swoim strachem przed czymś, co dopiero może nadejść. Z tego zmagania w pewnym momencie udaje jej się wywikłać, a miejsce obawy zajmuje gotowość do zmierzenia się z grozą i odwaga.”
 
I nagroda jury (4 000 euro) oraz nagroda publiczności (500 euro): Daria Koval „Resistance Movement” (chor.: Maciej Kuźmiński”)
„Jak mówi […], w słyszalnej z offu przejmującej wypowiedzi, podczas tańca czuje się najbardziej połączona z Ukrainą, którą musiała opuścić. Pozwala nam przyglądać się temu intymnemu stanowi, gdy zarazem bezbronna i nieustępliwa powtarza gesty oporu: unosi pięści, pokazuje „stop” otwartą dłonią. W zapętlonych półobrotach spódnica wiruje, ukazując czerwoną podszewkę. Czerwoną jak krew, którą mają na rękach ci, którzy rozpętali wojnę, ale i czerwoną jak słuszny gniew, który wojnie się przeciwstawia […].”
 
Z mojej perspektywy, krytyczki siedzącej na widowni, najbardziej ekscytujące w konkursach tanecznych i choreograficznych nie jest, kto wygrał i kto które miejsce zajął. Najważniejsza jest możliwość spotkania z tak szeroką paletą wrażliwości i środków artystycznego wyrazu, z tak licznymi, zawsze cennymi przykładami, jak pojemna i wewnętrznie zróżnicowana jest sztuka tańca. Jestem wdzięczna wszystkim twórcom i twórczyniom, że zgłaszają się do konkursów i pozwalają nam się swoimi kreacjami sycić, cieszyć, kłopotać, denerwować, wzruszać, pozwalają je przeżywać i nad nimi rozmyślać. Z ciekawością czekam na kolejny rok. Rozmach i stabilność Solo Dance Contest sprawiają, że to jeden z tych konkursów, co do których mam nadzieję, że będą istnieć zawsze.
 
Hanna Raszewska-Kursa